Temat jakby został zapomniany, a warto go podbić. Już choćby z powodu, jak by to powiedzieć, konieczności napisania kilku ważnych rzeczy.
W ogóle audio jest miejscem, gdzie można znaleźć całe mnóstwo bredni wypisywanych przez ludzi co najmniej nie mających pojęcia o czym mówią, a na zwykłych świrach kończąc. Warto przypomnieć o kilku ważnych sprawach.
Matematycznie zostało to udowodnione już wiele, wiele lat temu, że zapis cyfrowy nie wprowadza żadnych zniekształceń w odniesieniu do sygnału o pewnym zakresie częstotliwości. Wybiera się zakres częstotliwości, które chce się zapisać cyfrowo i stosuje się dwukrotnie wyższą częstotliwość próbkowania.
Jeśli mamy częstotliwość próbkowania 44,1 kHz to znaczy, że możemy zapisać cyfrowo bez jakichkolwiek zniekształceń zakres do 22,05 kHz. Idealnie, bez żadnych zniekształceń.
Nie ma żadnego innego standardu, który by gwarantował lepszą jakość. 48 kHz, 96 kHz, 192 kHz nie wnoszą nic prócz faktu, że można zapisać większy zakres częstotliwości. Problem w tym, że te wyższe częstotliwości to ultradźwięki, których nikt nie słyszy.
Próbkowanie, powiedzmy 192 kHz, a w konsekwencji możliwość zapisania ultradźwięków nie wnosi do zapisu nic lub... powoduje, że plik z nagraniem zagra gorzej. Jest to spowodowane tym, że ultradźwięki zawarte w pliku 192 kHz mogą wzbudzić wzmacniacz do wytworzenia zniekształceń intermodulacyjnych. W konsekwencji zawartość, której nikt nie słyszy powoduje obniżenie jakości w zakresie słyszalnym. Cóż, taka ironia losu.
16, 24, a nawet 32 bity? Cóż, nawet przy 16 bitach mamy tak duży zakres dynamiki, że nikt jej jeszcze w pełni nie wykorzystał. Ani w czasie odsłuchu, a już zwłaszcza w czasie nagrywania. Warto przypomnieć, że magnetofony studyjne mają najwyżej 13 bitowy zakres dynamiki i to tylko z zaawansowanymi systemami redukcji szumu. Natomiast nowych nagrań z ery Loudness War nawet nie warto rozpatrywać pod kątem dynamiki. Są tak spłaszczone i pozbawione dynamiki, że można by je nagrywać w systemie 8 bitowym i to by było aż nadto!
Zatem 16 bitów i 96 dB dynamiki to aż nadto, natomiast 44,1 kHz gwarantuje nam idealną jakość dla całego pasma słyszanego przez rodzaj ludzki. Nie ma niczego lepszego, nie było niczego lepszego i nie będzie niczego lepszego.
Warto dodać, że nawet znane magazyny zajmujące się tematyką HI-FI siedzą cicho jeśli chodzi o "gęste" formaty. Jeden ze znanych magazynów wydawanych za naszą zachodnią granicą nawet nie ocenia jakości dla poszczególnych formatów. Inny natomiast różnicuje czy to było 16/44,1 czy 24/96 czy 24/192. Warto podkreślić, jak oceny brzmienia wypadają dla referencyjnych urządzeń.
I tak odtwarzacz sieciowy LINN Klimax DS/1 (cena urządzenia w Niemczech około 16.000 Euro) dla formatu 24/192 uzyskuje 71 punktów, dla 24/96 70 punktów i dla 16/44,1 68 punktów. Natomiast odtwarzacz T+A Music Player bal. (cena około 2.900 Euro) odpowiednio: 66/66/65 punktów.
No cóż, ktoś może powiedzieć, że jednak 3 względnie 1 punkt robią różnicę :blagam:
Niemniej jednak są ludzie, którzy "słyszą" kolosalne różnice. Zapewne usłyszą różnicę nawet wówczas, gdy przyciśnie się "play" kciukiem prawej względnie lewej ręki...
Skąd biorą się różnice, bo przecież skoro poważne czasopismo pisze, że jest, to musi być? Stąd, że do dekodowania różnych formatów służą inne obwody i inna elektronika. Droga sygnału musi być nieco inna i stąd różnica.
Na zakończenie wypada dodać, że mało który wzmacniacz radzi sobie dobrze z odtwarzaniem ultradźwięków. A kolumny to już żadne. Zazwyczaj po 20 kHz jest fajrant. Są takie, które dają radę do 25-30 kHz, ale to wyjątki, bardzo drogie wyjątki. Natomiast jeśli chodzi o uszy, to na przestrzeni lat nie stwierdzono, żeby ktokolwiek te ultradźwięki słyszał.
Co by tu tak na koniec napisać tym, którzy mają inne zdanie? A! Witam w krainie audio voodoo!