Pewnego razu w Hollywood - długo długo nic, a potem 2 min akcji i koniec filmu. No może poza sceną z Bruce’em Lee
Na szczęście można wrócić do starych dobrych produkcji jak Kill Bill, Bękarty czy Palp Fiction.
To jako fan (?), powinieneś wiedzieć, że w "Pewnego razu..." są nawiązania do Bękartów, czy Django.
Zresztą ten film aż kipi hołdem do starego hollywood, jest tam cała masa szczegółów.
Ewidentnie w filmach szukasz akcji, a filmy pokroju Saula, Nienawistna ósemka (genialne dialogi) czy chociażby ostatni Quentina, to przede wszystkim właśnie dialogi. Jak chociażby rozmowa z dziewczynką podczas kręcenia westernu (mistrzostwo).
Rewelant wiało nudą? No nie wiem, ja po seansie na projekcji, odpowiedniej skali głośności i nastawieniu, mam zupełnie inne zdanie.
Mi osobiście w całym dorobku Tarantino najmniej pasuje Kill Bill, ale też uważam, że świetny. Muszę odświeżyć, bo już nie pamiętam.
Grindhouse też uważam za rewelacyjne kino, a sama scena czołówki z Kurtem Russellem przez lata była przeze mnie używana do testowana suba.
Dla mnie osobiście Quentin trzyma klase i nic, a nic nie stracił, a za możliwość obejrzenia Leosia i Pitta w jednej produkcji, jako kinomaniak, jestem mu dozgonnie wdzięczny. Jedna z nielicznych, jak nie jedyna okazja na taki duet.