Climax - zaliczony.
Będzie krótko, bo jak czytam elaboraty nt. tej pozycji w sieci to słabo mi się robi.
Pierwsze 45-60 minut, to absolutny majstersztyk.
Wszystko za sprawą muzy, tańców, "brudu" i całego tego syfu w jakim niewątpliwie osadzony jest ten film. Bardzo mi się podobało (pierwsza połowa).
Potem już mamy "podróż" i można dużo napisać, tudzież interpretować, ale mnie to zwyczajnie zmęczyło.
Nie uważam też, że film był niesmaczny, a już wychodzenie po 30 min. z kina - gdzie (ja przynajmniej) miałem wrażenie, że w końcu trafiłem na swój film roku, to już dla mnie kompletnie niezrozumiałe.
Jak kogoś w okolicach 30-40 minut seansu zniesmaczyły dialogi, to ja proponuje żyć dalej w bananowych świecie.
Chyba najbardziej jestem zadowolony z faktu, że przy okazji seansu, przypomniał mi się o niebo lepszy film Gaspara pt. "Love", a nie mogłem sobie przypomnieć tytułu, a tym bardziej nie znałem reżysera tej pozycji.
Teraz widzę, że to również "dzieło" Gaspara, no i jakoś mnie to nie dziwi.
Gość niewątpliwie ma swoje wizje i dobrze, że jest ; )