@pxl666
i zaczynają się "schody"
. Widzę, że teraz "łapiesz" o co chodzi. Pamiętasz naszą dyskusję na temat "sampli"...? Niestety takich "gotowców" nie ma i być nie może! Bezpośrednie naśladownictwo w sztuce (a taką, niewątpliwie jest sztuka filmowa. Ma nawet swoją, dziesiątą, muzę) nazywa się plagiat - i jest, hmm, przynajmniej nieeleganckie. Oczywięcie istnieją poradniki różnego rodzaju które pozwalają opanować warsztat operatora. To, o ca prosisz to efekt pracy scenarzysty i reżysera. Ci natomiast nie mogliby się obyć bez operatora, dźwiękowca, montażysty. Tak powstają wybitne (a także te mniej wybitne...) filmy. Domyślam się, że nie masz ambicji (póki co...) nakręcić drugiego "Obywatela Kane". Jednak chciałbyś, aby Twoja praca z kamerą nie ograniczała się do pamiątek po imieninach u cioci Geni. Rozumiem Ciebie, już ponad dwudzieścia lat temu miałem podobne plany. W 1995 roku trafiła w moje ręce pierwsza amatorska kamera video (Panasonic w dwóch częsciach, tą nagrywającą nosiło się w specjalnej torbie) i, przez moment, miałem ambicję bycia drugim Wajdą... . Niestety życie błyskawicznie moje plany zweryfikowało
. Okazało się, że zwykłe opanowanie warsztatu operatora to nie byle jaki problem. Trooochę czasu mineło, zanim, dzięki obserwacji efektów pracy zawodowców, nauczyłem się że "mniej znaczy więcej" Przestałem bez potrzeby używać najazdów, zrozumiałem jak poprawnie kadrować ujęcie, i że nawet bardzo atrakcyjne wakacje nad ciepłym morzem (jednak w całości wypełnione wylegiwaniem się na plaży i wieczornym "balangowaniem") zasługują na co najwyżej 2-3 min. "zajawkę". Fajne wesele znajomych wraz z inscenizacją w plenerze, ślubem oraz zabawą do "białego rana" to materiał na góra 20-25 minut filmu. Kiedy pojawiły się pierwsze stoły montażowe (dla amatorów) do montażu liniowego można się było pokusić o coś co gdzięś tam daleko, ale jednak, zaczynało przypominać produkcje zawodowców. Jednak nadal był to tylko warsztat i to na poziomie podstawowym. Lata później w czasopiśmie Life Video i później Video Mix pojawiły się artykuły Panów, Rakoczego, Biernata, Bakalarza (pozdrawiam!
) które w przystępny sposób przybliżały tą problematykę. Przez czas jakiś można było wysyłać swoje "produkcje" które to, życzliwie i ze znastwem pan Rakoczy oceniał. Warto poszukać tych artykułów. Może ktoś ma archiwalne numery tych pism? Obecnie Video Mix wydaje
http://www.migutmedia.pl/. Talent do "patrzenia w wizjer" to dar od niebios ale rzemiosła, obserwując, czytając i krytycznie oceniając własną "twórczość" można się nauczyć. Na wspominki z wakacji, "żywe dokumenty" rodzinne, czy filmiki dla niezbyt wymagających przyjaciół - wystarczy. Już na tym etapie przekonasz się że, owszem, technika pomaga ale o niczym nie decyduje! Nic (żadne cudze testy i "sample") nie zastąpią własnego doświadczenia - po prostu sam, oczywiście po próbach wg własnych kryteriów, dokonasz wyboru "żelastwa". Niestety o ile jeszcze "warsztatu" reżysera można się nauczyć (choć długie to i żmudne studia a efekt najczęściej taki sobie) to do pomysłu (czyli scenariusza) potrzeba "iskry bożej". Z własnego doświadczenia wiem ( ja te "iskry bożej" nie posiadam
) że po opanowaniu warsztatu można pokusić się o zmontowanie w oparciu o istniejące, własne oczywiście, archiwalia np etiudy "na temat", swoistego kolażu, czy retrospektywy. Tematem może być np dziecko, własne, rodziny, sąsiadów. Może zwierzęta domowe? To wdzięczne, choć nie łatwe - takich szczerze mówiąc - chyba nie ma tematy. Można spróbować filmować otoczenie w nietypowy sposób. Zastosowanie paru dostępnych tricków (z programów do edycji nieliniowej) może dać ciekawy, bezpretensjonalny efekt. No cóż inwencja, inwencja i jeszcze raz inwencja! Tutaj widzę sens przeglądania cudzych "sampli" nie po to aby oceniać który sprzęt jest "lepszy" ale raczej po to by zastanowić się "jak ona/on to zrobił". "Wyższa szkoła jazdy" to reportaż. Bez dobrego pomysłu i szczęścia ani rusz! Oczywiście cały czas zakładam, że "warsztat" jest już jako tako opanowany. Oczywiście można uprawiać "videopublicystykę". Codziennie, oglądając programy informacyjne, można zobaczyć jak to się robi. Ale nie oto chyba Tobie chodzi? Reasumując (cholernie się rozpisałem...) moja rada jest taka.
Wymyśl ( nie podpatrz...) własny scenariusz na tzw "etiudę" (3- max 5minut). Nagraj, zmontuj, dopieść dźwięk jeżeli jest (nie zawracaj sobie głowy "gainem" w kamerze czy innymi "technikaliami") i zaprość znajomych, rodzinę, na projekcję. Później "podliż się" trochę widzom (piwko, wino, ciasteczka) i spytaj ich "co autor miał na myśli"? jeżeli opinie będę zbieżne z Twoimi założeniami - zrobiłeś krok w dobrym kierunku. Jeżeli nie - spróbuj raz jeszcze i może jeszcze raz (jeżeli jesteś ambitny i masz wyrozumiałych przyjaciół). Potem... , coż? Ja już nic więcej nie podpowiem, ponieważ poza ten poziom nie wyszedłem
. Zostałem na etapie tworzenia rodzinnego archiwum video (także, od czasu do czasu, montuję filmy znajomych i "znajomych znajomych") i przyzwoitego, choć przecież tylko amatorskiego, rzemiosła. Moje produkcje "wspominkowe" większość rodziny i znajomych ogląda bez wstrętu i nadmiernego znudzenia (takie przynajmniej sprawiają wrażenie...). Dla znajomych (dla siebie także) nagrywam płytki DVD z menu (od ca 1,5 miesięca także HD DVD), w Canonie IP 4200 robie "prawie profesjonalny" nadruk. Jeszcze pudełeczko (zawsze białe i grube - taki "znak firmowy"...), obwoluta i "chwacit". Rodzinka i znajomi (nic za to nie "biorę" - pewnie dlatego
) są zadowoleni. Od kilku lat nie jestem już aktywny zawodowo i mam więcej czasu na to hobby. Tak na marginesie, kiedyś w moich filmach na końcy pojawiał się napis "Made by..." "Produced by..." itp. Już tego nie robię... . Doświadczenie uczy pokory a takie "podpisy" zobowiązują.