Z życia biurowego!
Postanowiłem wziąć krótki urlop. Uzmysłowiłem sobie jednak, że przecież wszystko już wykorzystałem. Ba! Chyba nawet zalegam szefowi dzień (lub
dwa?). Pomyślałem, że najszybciej zmiękczę bossowe serce, gdy zrobię
coś tak głupiego, że ten zacznie się nade mną litować! No, bo przecież
przemęczony jestem, przepracowany i... zaczyna mi odbijać. Samo
życie... Następnego dnia przyszedłem trochę wcześniej do pracy.
Rozejrzałem się dookoła i... Mam! Odbiłem się od podłogi i poszybowałem
w kierunku żyrandola, złapałem go mocno i wiszę! Wchodzi kolega z
biurka obok - i rozdziawia gębę patrząc na mnie (drewniany wzrok ma koleś, czy co?).
- Ciiiii - szepczę konspiracyjnie.
- Rżnę psychola, bo chcę kilka dni wolnego. Gram żarówkę, rozumiesz?
Kilka sekund później wchodzi szef. Już od progu huczy basem, co ja tam robię u góry.
- Ja jestem żarówka! - wypiszczałem.
- No co ty? Pogrzało cię! Weź lepiej kilka dni wolnego, niech Ci główka
odpocznie! Wdzięcznie sfrunąłem na podłogę i zaczynam się pakować.
Kątem oka widzę, że kolega też zaczyna się pakować! Szef zainteresowany
pyta go:
- A pan dokąd?
Kolega odpowiada:
- No do domu... Przecież po ciemku nie będę pracował